niedziela, 31 lipca 2011

Bo trawa jest tam bardziej zielona?

   Prinzenpark. Miejsce, które tkwiłoby w moich wspomnieniach jako utopia, gdyby nie to, że różni się od niej jednym, ale tak ważnym faktem – ono rzeczywiście istnieje. Położony gdzieś na wschodzie Braunschweigu, od którego dzieli nas znacznie więcej niż blisko sześćset kilometrów i około siedmiu czy ośmiu godzin drogi. Park, którego nie okalecza się prostą, słownikową definicją – zwykły kawałek ziemi porośnięty trawą. Prinzenpark to pewien symbol, tętniący życiem dlatego, że nie tworzą go szeregi równo posadzonych drzew i zielona murawa, lecz tworzą go ludzie: ich zainteresowania, poglądy, wspólnie spędzany czas, rozmowy, zabawy… i o wiele, wiele więcej.
   Spędziłam w Niemczech miesiąc, który wystarczył mi, by poznać wielu ludzi i stać się na ten czas ich częścią. Nie musiałam jednak rozpychać się łokciami, reklamować swą osobę ani ukazywać VIP-owskich przepustek, by przyjęli mnie jako równą sobie i traktowali tak, jakby mnie znali od dawna. Otwartość, śmiałość w nawiązywaniu kontaktów, brak uprzedzeń i serdeczne nastawienie do drugiego człowieka to podstawa. Młodzież, którą tam spotkałam, jest na tyle tego świadoma, by z jednej strony uważać to za oczywistość, a z drugiej – cały czas doceniać i szanować, a nie traktować jako automatyczny nawyk, nad którym nikt specjalnie się nie zastanawia. To ich własna filozofia, którą wspólnie wyznają i pielęgnują, która łączy ich w jedno, mimo istniejących różnic.
   Nie musiałam być za każdym razem przedstawiana przez moją kuzynkę, by z niewiarygodną swobodą nawiązywać kontakty ze spotykanymi w różnych miejscach ludźmi. Oni sami podchodzili i z uprzejmą ciekawością pytali, jak mam na imię, skąd jestem, co tutaj robię, jak mi się podoba w Braunschweigu, jak wygląda moje rodzinne miasto i tak dalej. Bez żadnych zbędnych wstępów i wprowadzeń rozmawiali ze mną jak z bliską osobą, opowiadali mi wiele od siebie, odpowiadali na moje pytania i zadawali własne, w dodatku w taki sposób, że czułam, że są tym szczerze i serdecznie zaciekawieni. Nie usłyszałam ani jednego złego słowa na temat mojej narodowości, nie odczułam żadnej niechęci, ani nawet krzty zniechęcenia drobnymi problemami z porozumieniem, wynikającymi oczywiście z różnych języków. Nikt ciężko nie westchnął, kiedy dowiedział się, że musi przełączyć się na tryb: „uwaga, bariera w komunikacji”. Niemiecki, angielski, polski, migowy, najzabawniejsze ich połączenia, a nawet rysunki – to nieistotne, bo jakkolwiek nasza komunikacja bywała kulawa, dzięki ich dobrej woli i entuzjazmowi rozmowa zawsze była możliwa.
   Szczególnie jednak zachwycił mnie sposób spędzania czasu tych ludzi. Prinzenpark jest miejscem, w którym najczęściej gromadzi się młodzież i nie tylko. Ludzie oddają się tam swojej pasji (rysowanie i struganie w drewnie jest w Prinzenpark tak samo częste, jak taniec z ogniem czy wędrowanie po linie przywiązanej do dwóch drzew), lub siedzą na trawie w dużych grupach, wśród których – co również jest niesamowite – prawie zawsze znajdzie się znajoma twarz. A nawet jeśli ktoś siedzi sam – to tylko kwestia kilku, może kilkunastu minut, a już po chwili ktoś zupełnie obcy podejdzie, przedstawi się i zaprosi do reszty paczki. Jednak najbardziej zainspirowało mnie to, w jak piękny sposób ci ludzie łączą dwa aspekty, które gdzie indziej uznane byłyby za wykluczające się, skrajnie odległe, niemożliwe do pogodzenia… Miła atmosfera. Ludzie siedzą w parku, na trawie, wyciągając się w słońcu, pijąc coś i jedząc, śmiejąc się, bawiąc znakomicie. O czym mogą rozmawiać? Na pewno o niczym poważnym – filozoficzne ględzenie nadaje się tylko do nudnych, górnolotnych debat. Otóż nie! Tematy były najróżniejsze – od zupełnie błahych, poprzez żartobliwe, aż po całkiem poważne zagadnienia dotyczące kultury, społeczeństwa, polityki, religii… Każdy miał swoje własne przemyślenia, własne koncepcje, choć często nietypowe i oryginalne, jednak nie będące formą „kopiuj-wklej”, czyli: boję się myśleć samodzielnie, ponieważ kiedy do wpajanej mi formułki myślenia dodam coś od siebie, to zaczynam odstawiać od większości i przestaje być łatwo, wygodnie i bezpiecznie. „Każdy” powiedziałby tam raczej tak: Nie mam na celu przekonywania innych do swoich poglądów, bo nie uważam ich za lepsze czy gorsze od innych, ale być może znajdzie się ktoś, kto się nimi zainspiruje, kto zachowa sobie choćby niewielki ich element. To samo dotyczy również mnie – chcę, aby inni podzielili się ze mną swoimi przemyśleniami, a nawet, jeśli nie przyjmuję ich punktu widzenia, to szanuję, że mają coś od siebie do przekazania i są otwarci. Oto prawdziwy sens filozofii w takim rozumieniu.
   A teraz, jak tylko dobiję ostatni łyk kawy, udam się na spacer do najbliższego parku w Bydgoszczy. Czy jest szansa, bym mogła odnaleźć tam cząstkę tego świata? Czy chociaż będę potrafiła wyobrazić sobie co by było, gdyby tchnąć w tych ludzi ideę Prinzenpark? Na razie wolę trzymać w ryzach moje tęsknoty, ponieważ wystarczy, że nie spuszczę wzroku na chodnik, przechodząc naprzeciw obcej osoby i już mogę przygotowywać dla siebie zimny okład i całe pudełko plastrów. Zawsze w tym momencie ciśnie się na usta odwieczne pytanie: dlaczego tak jest? Czy to ta trawa w Prinzenpark jest bardziej zielona niż tutaj?…

Kamila

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz