Zdawać by się mogło, że posiadając wielowiekową, barwną tradycję, kulturę, historię oraz rozmaite osiągnięcia w nauce, XXI wiek powinien zobowiązywać współczesnego człowieka do konkretnej, określonej postawy. Dzieje się jednak zupełnie odwrotnie – przeważa sposób myślenia typu „byle jak”, „byle szybciej”, w odniesieniu do różnych aspektów życia. Coraz częściej zaczynam tęsknić za czasami, kiedy działania ludzi były bardziej prawdziwe, spontaniczne i wymagały dwóch podstawowych umiejętności: myślenia i rozumienia otaczającej rzeczywistości. Jednym z przykładów, oddających przemianę, może stanowić sposób pojmowania muzyki oraz stosunku muzyka do komponowania i tworzenia. Pojęcie „tworzenie” jest kluczowe – wielokrotnie musiałabym zawahać się, aby użyć tego słowa w stosunku do osób nazywanych powszechnie „gwiazdami”, wykonujących nie muzykę, lecz masowy produkt. Jedynym jego celem jest to, aby się sprzedał, przesłania daremnie szukać. Zresztą – po co przekaz? Wielu ludzi chętnie przyjmuje do siebie to, co zostanie rzucone wprost do ich rąk, artyzm przecież nie jest ważny. Dzięki temu, można uśpić proces myślenia, wtulić się w ciepłą otoczkę iluzji, przepuścić przez siebie kolejne słowa, schematycznie skonstruowane przez ludzi znających się na zarabianiu pieniędzy, lecz nie na sztuce. Cena, którą musimy ponieść jest dosyć duża – oddajemy siebie, własną oryginalność, lecz w zamian za to mamy pełen pakiet od świata: akceptację ludzi, dołączenie do grupy „rozsądnych i normalnych”. Do zapamiętania pozostaje jeszcze tylko jedna zasada: nigdy się nie wyłamuj, nie wychylaj się, nie ośmielaj się zastanawiać. Pozwól się prowadzić, przecież „najprościej jest nie myśleć/Oni zrobią to za ciebie/Tylko poddaj się tej fali/Gdy znajdziesz się w potrzebie/Wszystko jest gotowe/Podamy każdy schemat”.[1]
Współcześnie, nad wypromowaniem znanych wokalistek pracuje sztab ludzi, poczynając od pisania tekstów, poprzez wygląd, aż do sztucznego wykreowania wizerunku. Niezbędny jest ostry, permanentny makijaż, ubiór skąpy do granic możliwości (każda kreacja jest oczywiście „wyjątkowa” i „oryginalna”, tak samo jak gwiazda – aby przypomnieć chociażby mięsną kreację Lady Gagi), przygotowanie gotowych odpowiedzi na pytania, aby artystka nie musiała męczyć się myśleniem oraz stworzenie atmosfery skandalu z byle powodu (np. niezaplanowane zakupy w sklepie). Przemianę, którą przechodzi potencjalna gwiazda przypomina produkcję w fabryce: proces I, proces II, następnie wytłaczanie efektu końcowego na masowych taśmach. Mamy ładnie opakowaną rzecz, cóż z tego, że pustą w środku? Wystarczy jedynie dodać reklamę wielkości wieżowca z krzyczącym napisem: „KUP MNIE!”, aby machina zysku ostatecznie została wprowadzona w ruch. Niemalże przepaść dzieli dzisiejszą muzykę od tej tworzonej w latach 70. i 80. zeszłego wieku, kiedy narodził się punk i rozwijał się rock w Polsce. Jeden z członków Voo Voo wspomina w filmie pt. „Beats of Freedom”, w jaki sposób zespoły radziły sobie z brakiem instrumentów: po prostu sami je produkowali, dla przykładu, tworząc swój pierwszy wzmacniacz gitarowy z garnka, a gitarę budując po kolei z pojedynczych elementów. Efekt bywał niezadawalający, ale chodziło o granie, przekaz, a nie o to, by zdobyć najnowszy model Stratocastera, nieosiągalny na ówczesne realia lub zdobyć sławę. Na koncertach byli sobą, skacząc po scenie, nie przykładając wagi do wyglądu i całej, zbędnej otoczki – pragnęli dać słuchaczowi muzykę, nie iluzję ani proste odpowiedzi na trudne pytania. Energia pochodząca z ich muzyki wypełniała powietrze, nie tandetny plastikowy strój i starannie przygotowane słowa przez specjalistów od wizerunku.
Skoro nie chcemy odczuwać, myśleć, po prostu być, tracąc swój czas na posiadanie coraz więcej i ciągłe zwiększanie tempa produkcji – to co po nas zostanie? Brudne, zniszczone reklamówki, strzępy jakiegoś wątpliwego czasopisma, mentalna pustka, infantylne odpowiedzi?